Prof. Maciej Banach: Warto konsekwentnie realizować swoje pasje i marzenia

Bardzo chciałbym, żeby Polak wreszcie zdobył Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny lub fizjologii. Oczywiście, byłoby mi niezmiernie miło, gdyby Komitet Noblowski docenił projekty, które realizuję z moimi współpracownikami, ale miałbym ogromną satysfakcję i powód do dumy, gdyby jakikolwiek polski badacz został zauważony i doceniony przez to gremium – mówi prof. Maciej Banach, który zajął 1. miejsce w plebiscycie Lista Stu 2023 najbardziej wpływowych osób w polskiej medycynie.

Został pan laureatem Listy Stu 2023. Jak wspomina pan miniony rok?

Każdy kolejny rok to dla mnie nowe wyzwania. Z jednej strony, zawsze mam przysłowiowe tysiąc jeden pomysłów, które zwykle życie weryfikuje, bo na realizację wszystkich zwyczajnie nie wystarcza czasu, chociaż mój międzynarodowy zespół bardzo mi w tym pomaga. Z drugiej strony, z każdym rokiem coraz lepiej wiem, co chciałbym w życiu robić, na czym w głównej mierze się skupić.

Rok 2023 był kolejnym bardzo dobrym rokiem, w którym przede wszystkim kontynuowałem wiele rozpoczętych wcześniej projektów zawodowych i naukowych, w tym te dotyczące szczepionki na miażdżycę, zastosowań nutraceutyków (m.in. kurkuminy) czy jeszcze dokładniejszej i wcześniejszej oceny ryzyka sercowo-naczyniowego. Niektóre wyniki, które udało mi się osiągnąć, np. te związane z natychmiastowym leczeniem hipolipemizującym, wymagały wdrożenia systemowego, aby mogli z nich korzystać pacjenci. Jest to praca organizacyjna, która również pochłania dość dużo mojego czasu, ale bez tego działalność stricte naukowa nie miałaby większego sensu.

Miniony rok po raz kolejny udowodnił mi — co szczególnie chciałbym podkreślić — że nie osiągnie się nic wielkiego bez dobrej współpracy. Ja mam tę przyjemność i ogromny przywilej, że na co dzień pracuję z fantastycznymi osobami z całego świata. Niektórzy towarzyszą mi niemal od początku drogi zawodowej i wciąż są dla mnie inspiracją. Coraz częściej jednak dołączają do mojego zespołu młodzi ludzie, dla których jestem mentorem, a jednocześnie bardzo wiele się od nich uczę.

Wróćmy na chwilę do początków pana drogi zawodowej. Dlaczego zdecydował się pan zdawać na kierunek lekarski?

Było w tym coś intuicyjnego, ale zdecydował też element praktyczny. Byłem niezwykle żywym i ruchliwym dzieckiem, przez co nieustannie narażałem moich rodziców na ogromny stres z powodu złamań kończyn czy innych urazów, które zwykle kończyły się pobytem w szpitalu. Z tego względu właściwie już od trzeciej klasy szkoły podstawowej chciałem być lekarzem. Później dołączyła bardzo praktyczna refleksja, że jeżeli podobny temperament będą miały moje dzieci, to może warto się na to przygotować i skończyć studia medyczne, aby w razie czego jak najszybciej móc udzielić im pomocy.

Wspominam też taką sytuację, gdy będąc dzieckiem, oglądałem z tatą jakiś program telewizyjny, w którym wypowiadał się znany profesor medycyny. Nie pamiętam, kto to był, ale zafascynowało mnie, iż nie dość, że mówił rzeczy ważne i mądre, to w dodatku miał przed imieniem i nazwiskiem dużo tytułów naukowych. Zapytałem tatę, co one oznaczają, a on wyjaśnił, że zdobywa się je stopniowo, pracując na uczelni, dokonując odkryć. Obiecałem sobie wtedy, że w przyszłości też spróbuję być naukowcem i mieć przed nazwiskiem te wszystkie, tajemnicze wówczas dla mnie, tytuły. Opowiadam to jako zabawną ciekawostkę, ale chyba ta myśl gdzieś podświadomie we mnie została.

Poza tym uważam, że zawsze warto stawiać sobie ambitne cele, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka mogą wydawać się one mało realne czy bardzo odległe. Powtarzam to również moim współpracownikom. Oczywiście, czasem określony cel jest długoterminowy i trzeba go rozłożyć na kilka etapów, ale warto być konsekwentnym. Tym bardziej, że w moim przekonaniu sukces czy porażka najczęściej zależą od naszego nastawienia i sposobu myślenia. Są osoby, które same sobie stawiają przeszkody na drodze do realizacji celu i zamiast przetrwać trudniejszy okres, szukają usprawiedliwienia, że po raz kolejny im się nie udało. Oczywiście, zdarzają się też realne ograniczenia, czasem potrzebne jest trochę szczęścia albo więcej czasu, ale uważam, że zawsze należy walczyć o swoje marzenia.

A skąd wybór kardiologii, a potem lipidologii, spośród tylu specjalizacji medycznych?

Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim muszę się przyznać, że początkowo studia medyczne były dla mnie strasznie nudne. Trzeba było nauczyć się wielu rzeczy na pamięć, iść na egzaminy i zdać. Wszystko to było raczej odtwórcze. Całe szczęście, później zaczęło robić się coraz bardziej interesująco. Od drugiego roku miałem indywidualny tok studiów na immunologii, która była dla mnie niezwykle ciekawa.

W tym samym czasie zacząłem uczęszczać na spotkania studenckiego koła naukowego dla młodych kardiochirurgów. Tam miałem możliwość wykonać pierwsze badania i zabiegi. Tak mnie to zafascynowało, że początkowo chciałem być kardiochirurgiem, nie kardiologiem. Niespełna dwa lata po studiach dostałem się na studia doktoranckie na kardiochirurgii. Kiedyś to było nie lada wyzwanie, ponieważ na kardiochirurgii były tylko pojedyncze miejsca. Byłem bardzo zadowolony, również dlatego, że dzięki temu zacząłem zarabiać.

Dość szybko, bo już w 2006 r., obroniłem doktorat. Tematem mojej pracy były czynniki ryzyka związane z zabiegami wymiany zastawki aortalnej. Niestety, okazało się, że otwarcie specjalizacji z kardiochirurgii było bardzo trudne, trzeba było na to czekać nawet 8 lat. To sprawiło, że zdecydowałem się przenieść na kardiologię. Nie było w tym jednak wielkiego przypadku, ponieważ już na kardiochirurgii zacząłem zajmować się stratyfikacją ryzyka sercowo-naczyniowego.

Wspólnie z kolegą z roku, Jakubem Kaźmierskim, dzisiaj uznanym profesorem psychiatrii, zaprojektowałem pierwsze badania dotyczące czynników ryzyka rozwoju delirium pooperacyjnego. Jednym z elementów o korzystnym wpływie na to ryzyko — jak wykazaliśmy — okazały się statyny, czyli leki obniżające cholesterol. Zacząłem wówczas bliżej przyglądać się tej grupie cząsteczek. Początkowo badałem ich wpływ na pacjentów kardiochirurgicznych w aspekcie działań mających na celu lepsze przygotowanie do zabiegu oraz opiekę pooperacyjną. Stało się to tematem mojej pracy habilitacyjnej, którą obroniłem w 2008 r.

Wtedy już wiedziałem, że lipidologia i kardiologia prewencyjna to te części medycyny, które najbardziej mnie fascynują. Jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że zarówno w Polsce, jak i w Europie są to dziedziny niszowe. Wówczas jeszcze w Polskim Towarzystwie Kardiologicznym praktycznie w ogóle nie myślano o zaburzeniach lipidowych jako czynniku ryzyka sercowo-naczyniowego.

Przez ostatnie 20 lat wiele się jednak w tym zakresie zmieniło, w czym ma pan swój duży udział.

Tak i czerpię z tego powodu ogromną zawodową, ale też osobistą satysfakcję, tym bardziej, że przez ten czas zmieniła się mentalność nie tylko polskich, ale i europejskich lekarzy. Dodam, że byłem pewnie pierwszą osobą, która w tej części Europy już w 2004 r. napisała o roli czynników zapalnych w miażdżycy, a obecnie jestem jednym z nielicznych naukowców biorących udział w badaniach i przygotowaniu nowych cząsteczek o działaniu przeciwzapalnym w kardiologii. To świadczy o tym, że prawdą jest to, o czym już rozmawialiśmy: warto konsekwentnie realizować swoje pasje i marzenia.

Od początku ogromną rolę w postępie naukowym w obszarze lipidologii odgrywała również współpraca na szczeblu międzynarodowym, którą zawsze starannie pielęgnowałem. W 2009 r. do Łodzi przyjechał prof. Michael H. Davidson, założyciel National Lipid Association w Stanach Zjednoczonych, i zasugerował, że warto stworzyć w Polsce podobną organizację, ponieważ w tej części Europy praktycznie nikt nie zajmuje się lipidologią. Obiecał mi wsparcie i udało się!

W 2009 r. powstało Polskie Towarzystwo Lipidologiczne (PTL). W tym roku zostanie zorganizowany już 14. Kongres PTL. Tutaj też widzę ogromny postęp, ponieważ początkowo miałem problem, aby znaleźć ekspertów, którzy mogliby wygłosić wykład np. na temat zaburzeń lipidowych w cukrzycy czy w przewlekłej chorobie nerek. Wytyczne europejskie z 2011 r. były bardzo lakoniczne w tym zakresie. Dzisiaj tak wielu specjalistów się tym zajmuje, że nie tylko nie mam problemu ze znalezieniem odpowiednich ekspertów, którzy mają szeroką wiedzę na ten temat, ale raczej martwię się, żeby kogoś nie pominąć. Czasem pół żartem, pół serio śmieję się, że dziś każdy jest lipidologiem, ale to dobrze, bo taka była intencja.

W 2014 r. zaczęliśmy certyfikację z lipidologii. Obecnie mamy w Polsce prawie 600 certyfikowanych lipidologów. I co najważniejsze, ale też najtrudniejsze — powoli zmienia się świadomość pacjentów na temat zaburzeń lipidowych. Przeciętny obywatel ma coraz większą wiedzę na temat cholesterolu, zdaje sobie sprawę z tego, że ma on wpływ na rozwój chorób sercowo-naczyniowych. Niestety, wciąż jest to najgorzej monitorowany czynnik ryzyka w porównaniu z cukrzycą, nadciśnieniem tętniczym czy otyłością. W tym obszarze my jako eksperci, jako towarzystwo naukowe, mamy wciąż bardzo dużo do zrobienia.

Czy postęp w medycynie przełożył się na zdrowie populacji, biorąc pod uwagę, że istnieje też coraz więcej zagrożeń cywilizacyjnych, takich jak spadek aktywności fizycznej czy duża ilość wysokoprzetworzonych produktów w codziennej diecie?

Z jednej strony, coraz więcej pacjentów jest skutecznie leczonych odpowiednimi dawkami statyn i innymi lekami niestatynowymi, więcej też wiemy o wpływie zdrowego stylu życia, a drugiej — za postępem naukowym muszą iść zmiany w funkcjonowaniu systemu ochrony zdrowia. Środowisko kardiologiczne od lat postuluje, aby większy nacisk kłaść na profilaktykę pierwotną, by zapobiec wystąpieniu choroby. Leczenie zaburzeń lipidowych jest w tym obszarze najbardziej efektywnym narzędziem, ponieważ pozwala na uniknięcie nawet 50-60 proc. zawałów serca, udarów mózgu czy zgonów sercowo-naczyniowych.

Będziemy rozmawiali z obecnym kierownictwem resortu zdrowia, aby jak najszybciej wdrożyć koordynowany program prewencji pierwotnej. Tym bardziej, że przez ostatnie lata zawsze skupialiśmy się na pacjentach, którzy mają już jakąś chorobę, np. otyłość, nowotwór, przeszli zawał serca, udar mózgu. Przy starzejącym się społeczeństwie i wielochorobowości musimy zmienić podejście, ponieważ ten system w końcu się załamie.

Dodajmy do tego największy kryzys demograficzny w powojennej Polsce — z najnowszych danych GUS wynika, że znowu spadła liczba urodzeń do 272 tys. (33 tys. mniej niż w 2022 r. — przyp. red.), a liczba zgonów znowu przekroczyła 400 tys. rocznie. To najwyższy czas, żeby zająć się profilaktyką, chociaż na zauważalne efekty z pewnością trzeba będzie poczekać co najmniej 10 lat. Myślę, że z tego względu kolejne ekipy rządzące nie wdrożyły do tej pory praktycznie żadnych działań prewencyjnych.

Czy może pan wskazać jakieś przełomowe wydarzenie z życia zawodowego, które było pod jakimś względem dla pana formatywne?

Od razu przychodzą mi do głowy dwie takie sytuacje. Pierwsza miała miejsce, gdy jako młody lekarz pracowałem jeszcze na kardiochirurgii. Operowaliśmy stosunkowo młodego, ok. 50-letniego pacjenta, który „się zatrzymał” i pomimo wielu prób, nie mogliśmy przywrócić u niego krążenia. Zastosowaliśmy już w zasadzie wszystkie dostępne metody, a z każdą sekundą jego szanse na przeżycie spadały. Ja jednak nie odpuściłem i w końcu się udało! Wówczas po raz pierwszy poczułem ogromną sprawczość, jaką ma lekarz, w którego rękach leży ludzkie życie. Do dzisiaj staram się robić to samo, tylko dysponując innymi narzędziami — odpowiednią diagnostyką i skutecznym leczeniem. Wiem, że dzięki temu wielu moich pacjentów unika zawałów serca, udarów mózgu czy śmierci, a nawet dożywa późnej starości, chociaż pewnie jest to mniej spektakularne niż efekt w wyniku zabiegu angioplastyki czy operacji serca.

Drugie ważne wydarzenie w moim życiu, to pojawienie się pierwszych moich prac naukowych w prestiżowych międzynarodowych czasopismach z wysokim wskaźnikiem cytowań. Zaczęło się to w roku 2005, gdy opublikowałem swoje pierwsze doniesienia w „Cellular & Molecular Immunology” (obecnie ma >24 IF). Później były „Circulation Journal”, „Circulation”, „American Heart Journal” czy „Current Vascular Pharmacology”, gdzie opublikowałem pracę na temat wpływu trimetazydyny na poprawę funkcjonowania serca. Była to wtedy mało znana cząsteczka, a ja nie tylko nie miałem wielkiego doświadczenia w jej stosowaniu, ale również niewielkie w redagowaniu tego typu publikacji.

Usilnie poszukiwałem informacji na ten temat, wertując m.in. PubMed. Zacząłem pisać maile do badaczy, którzy mieli w tym zakresie większą wiedzę. Pamiętam, że w końcu odezwał się do mnie prof. Dimitri P. Mikhailidis z University College London, który pomógł mi tę pracę dokończyć. Była to niezwykła satysfakcja, ale też lekcja na przyszłość, żeby się nie poddawać i szukać możliwości współpracy, również międzynarodowej, ponieważ te dwa czynniki to klucz do sukcesu.

Skąd czerpie pan energię do działania?

Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nie lubię odpoczywać. Odpoczynek, zwłaszcza bierny, mnie nudzi, a wręcz denerwuje, ponieważ mam wówczas poczucie niepotrzebnej straty czasu. Trzy kluczowe źródła, z których czerpię energię, to: rodzina, wysiłek fizyczny i praca z ludźmi. Nie ma nic piękniejszego niż powrót do domu, gdzie czeka żona i dzieci (chociaż teraz już rzadziej, bo są na pierwszym roku studiów), którzy są dla mnie ogromnym wsparciem. Z kolei aktywność fizyczna daje mi niesłychany wyrzut endorfin. Po długim spacerze, bieganiu czy jeździe na rowerze mam poczucie, że mogę góry przenosić. Zachęcam wszystkich, również swoich pacjentów, do takiego spędzania wolnego czasu.

No i w końcu współpraca. Nie wyobrażam sobie, żeby wokół mnie nie było ludzi, od których czerpię energię i którym jednocześnie staram się energię przekazywać. W swoim życiu nie miałem prawdziwego mentora, który na co dzień mógł mnie wspierać. Do wszystkiego doszedłem sam, co nie było łatwe, dlatego wiem, jakie to ważne, aby mieć wsparcie. Bardzo się cieszę, gdy mogę komuś pomóc zrobić doktorat, habilitację, opublikować pracę, rozwijać się. Mam potrzebę dzielenia się tym, co w życiu sam ciężką pracą osiągnąłem.

Trzy słowa, które najlepiej pana określają to…

Współpraca, pasja, nauka.

Gdyby złowił pan złotą rybkę, to jakie wypowiedziałby pan życzenia?

Przede wszystkim bardzo chciałbym, żeby Polak wreszcie zdobył Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny lub fizjologii. Po wspaniałych sukcesach, które miała na swoim koncie Maria Skłodowska-Curie, ale też polscy poeci i pisarze, marzy mi się, aby w końcu został doceniony jakiś naukowiec z naszego kraju, tym bardziej, że posiadamy w tym zakresie ogromny potencjał. Oczywiście, byłoby mi niezmiernie miło, gdyby Komitet Noblowski docenił projekty, które realizuję z moimi współpracownikami, ale ogromną satysfakcję i powód do dumy miałbym, gdyby jakikolwiek polski badacz został zauważony i doceniony przez to gremium.

Moje drugie życzenie dotyczyłoby z pewnością optymalizacji działania systemu ochrony zdrowia w Polsce, co byłoby z korzyścią dla pacjentów. Bardzo chętnie bym go wspomógł, wykorzystując swoje doświadczenie menedżerskie, które zdobyłem pełniąc przez 7 lat funkcję dyrektora Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi czy wiceministra nauki i szkolnictwa wyższego w latach 2010-2012. Uważam, że zdrowie Polaków jest priorytetową sprawą państwa. Nie ustępuje ono obronności czy kwestiom gospodarczym. Wręcz odwrotnie — bez zapewnienia Polakom odpowiedniej jakości życia pod względem zdrowotnym niemożliwe będzie realizowanie zadań w innych obszarach.

W końcu poprosiłbym pewnie o to, aby działalność naukowa moja, ale również innych grup badawczych z Europy Środkowo-Wschodniej nadal rozwijała się tak dynamicznie. Dzisiaj nasza aktywność badawcza i jej efekty nie ustępują już w niczym krajom Europy Zachodniej czy Stanom Zjednoczonym. Oczywiście, kluczem pozostaje współpraca, ale chcę podkreślić, że jesteśmy w niej równorzędnym partnerem. Na koniec mam taką refleksję, że chyba wystarczyłoby, gdyby ta złota rybka tylko przyglądała się naszej pracy i nam kibicowała, bo nigdy nie docenia się czegoś tak bardzo, jak wówczas, gdy samemu się do tego dojdzie.

Prof. dr hab. n. med. Maciej Banach – specjalista w dziedzinie kardiologii, hipertensjologii i lipidologii, kierownik Zakładu Kardiologii Prewencyjnej i Lipidologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Lipidologicznego.

Źródło: Puls Medycyny

Share:

Table of Contents